poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Kałamarnica nad jeziorem w Guadalest - Hiszpania 2014, część 9

12 marca 2014, środa

Guadalest

Dzisiaj dogoniła mnie praca - jak wiadomo, bez pracy nie ma kołaczy, a już na pewno nie ma zagranicznych wyjazdów w poszarpane wiatrami hiszpańskie góry. Dlatego do 14.30 tłumaczyłam i do Guadalest wyruszyliśmy dość późno. Na szczęście z Benidormu to przysłowiowy rzut beretem i nawet moje samopoczucie (obecnie dość kiepskie) nie przeszkodziło nam w wycieczce.


Powyżej: Jezioro w Guadalest - mieszkać z takim widokiem za oknem! Fot.: Monika Szostek

Przejechaliśmy przez Alteę, La Nucia i Polop. W pierwszej miejscowości minęliśmy granatowe morze i głazy ułożone wzdłuż plaży, o które obijały się fale, wychlapując wodę morską na chodnik. W La Nucia zaś widzieliśmy niekończące się plantacje pomarańczy - ciemnozielone drzewa uginają się tu teraz pod ciężarem  pomarańczowych kulek. Polop zaś to wioska złożona z beżowo-żółtych domów, położona na wzgórzu, z górującą nad nią dzwonnicą. Bardzo malownicza.

Skowyczącym Fiatem Pandą pojechaliśmy jednak ostro pod górę, aż dotarliśmy do Guadalest.

Powyżej: Skały w Guadalest. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Widok na jezioro z Guadalest, z ruin zamku. Zdjęcie zrobione podczas wycieczki w roku 2013. Fot.: Monika Szostek

Ruiny zamku Guadalest położone są na wysokiej, postrzępionej skale wyrastającej z doliny. Na zdjęciach wygląda to bardzo imponująco. Czego jednak nie widać na zdjęciach, to to, że ogromna skała z ruinami zamku to pestka w porównaniu z otaczającymi Guadalest szczytami, które są dziesięć razy większe...

Do zamku wchodzi się po schodkach i uliczkach, wyłożonych brukiem. Wstęp do samych ruin oraz zabytkowego muzeum, na które został przerobiony średniowieczny dom tutejszej arystokracji, jest płatny. Odwiedziliśmy te atrakcje w zeszłym roku, więc teraz już je ominiemy. Dodam jednak, że naprawdę warto zwiedzić te rzeczy przynajmniej raz - panorama gór jest niesamowita, a muzeum nie tylko ciekawe, ale też spore - dlatego lepiej tu przyjechać na cały dzień.

 Powyżej: Jeden ze sklepów z pamiątkami w Guadalest. Fot.: Monika Szostek

 
Powyżej: Pomarańczowy sezon - kupiliśmy, oczywiście! Fot.: Monika Szostek

 Powyżej: Stragan z miejscowymi specjałami z Guadalest i tamtejszego regionu. Fot.: Monika Szostek

W Guadalest zwróciliśmy uwagę jeszcze na dwa muzea: Muzeum Miniatur, które jakoś nas nie pociąga, a także 'Casa Tipica' - typowy dawny dom z tych okolic, ukazujący dawne życie w tych rejonach, urządzony tradycyjnie. Wstęp jest wolny, ale nie należy dać się zwieść - trzeba zostawić małe "co łaska" przy wyjściu.

Guadalest to także lazurowe jezioro, rozciągające się między górami. Jego kolor jest tak intensywnie turkusowy, że aż trochę sztuczny; trudno uwierzyć, że natura sama nadała mu taką barwę. Widok jednak jest nieziemski - już samo to sprawia, że wycieczka tutaj to konieczność dla każdego, kto zwiedza Costa Blanca.

Trochę zmarzliśmy jednak od tego podziwiania, chodzenia, fotografowania i kręcenia się to tu, to tam, więc z przyjemnością weszliśmy do jednego z tutejszych lokali. Mając ochotę na coś, czego zwykle nie jadamy, Bogdan zamówił kanapkę z calamares, a ja - Sepia a la Plancha, czyli grillowaną kałamarnicę. Kanapka była pyszna, kałamarnica dziwna, ale zjadliwa i dość sycąca. Teraz czas ruszać dalej.

Powyżej: Kałamarnica. Fot.: Monika Szostek


Dla zainteresowanych: 

W Guadalest, zaraz przy wejściu na zamek, znajdują się dwa parkingi - ceny za parking zaczynają się już od 2 Euro. Warto też pamiętać, że w drodze na górę trzeba pokonać sporo schodów - dla osób z ograniczonymi zdolnościami ruchowymi wdrapanie się na górę może prezentować nieco trudności. 

O mnie:  




Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com.
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

sobota, 26 kwietnia 2014

Mewa na kaktusie - Hiszpania 2014, część 8

11 marca 2014, wtorek

Benidorm

Niestety, na Isla Benidorm musiałam przerwać pisanie: ostatnia łódź odbierająca turystów (i pracowników jedynej kawiarni) z wyspy zawsze trąbi. Dlatego gdy tylko usłyszeliśmy sygnał, poszliśmy w stronę przystani... jeśli tak można to nazwać. 

 
 
Powyżej: Łódź ze szklanym dnem, która wozi turystów na Isla Benidorm. Fot.: Monika Szostek


Po wycieczce dnem morza poszliśmy sobie na szczyt wyspy - droga jest łatwa, ale ciągle lepiej mieć dobre buty. Parę razy pośliznęłam się na wapiennych kamieniach. Wyspa jest zdominowana przez mewy i kaktusy. Z jednej strony jej zbocze łagodnie opada do morza, z drugiej zakończona jest dramatycznymi klifami - wszystko to pokryte zielonymi kaktusami i ptasimi odchodami. Rozciągające się w oddali pasmo budynków i gór jest jednak warte wycieczki.

 Powyżej: Mewa odpoczywająca na kaktusie. Isla Benidorm. Fot.: Monika Szostek

 Powyżej: Kwitnące kaktusy na Isla Benidorm. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Jedyny budynek na wyspie - mała kafejka nad prowizoryczną przystanią. Fot.: Monika Szostek

Droga powrotna była jeszcze bardziej rozkołysana niż  przeprawa na wyspę, no i trochę chłodna. Bez dobrych, wiatroodpornych kurtek bardzo byśmy tu marzli, mimo słońca.

Z niewielkiej przystani dzieliło nas zaledwie pięć minut od miejsca, w którym siedzimy teraz: przyjemny, wyłożony płytkami i otoczony wymyślnymi kamiennymi barierkami skwer, zalany słońcem, z którego widać i morze, i wyspę. Aby wprowadzić jeszcze bardziej wakacyjny klimat, przygrywa nam na gitarze uliczny artysta, śpiewając anglojęzyczne przeboje. Gdy przyszliśmy, słyszeliśmy jak dziękował publiczności za "te trzy czy cztery oklaski", które dostał... Chyba muszę skończyć pisać i przyłączyć się do klaki.

Powyżej: Tu odpoczywaliśmy po rejsie - idealne miejsce na mały relaks z widokiem na morze. Fot.: Monika Szostek

O mnie:  



Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com.
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

środa, 23 kwietnia 2014

Małpiszony w akwarium - Hiszpania 2014, część 7

11 marca 2014, wtorek

Isla Benidorm

Dziś rano obudziliśmy się z zamiarem pozostania w Benidormie. Mimo tego, że lokalizację hotelu wybraliśmy ze względu na to, że Benidorm jest doskonałą bazą wypadową do zwiedzania regionu, zdecydowaliśmy, że skoro już tu jesteśmy, to warto zwiedzić miasto. Postanowiliśmy to połączyć z krótką wycieczką na Isla Benidorm - w tym celu musieliśmy powędrować promenadą na drugą stronę miasta.

Powyżej: Odpływając z Benidormu w stronę Isla Benidorm. Uważny obserwator może dostrzec "wycięty ząb" na szczycie góry... Fot.: Monika Szostek

 Trochę to zajęło. Benidorm mały nie jest i pomimo tego, że jest poza sezonem, tłumy turystów spacerują nad morzem. Możemy tylko domyślać się jak tu jest w lecie - szpilki zapewne nie da się wcisnąć... Nie jest to miejsce dla tych, którzy cenią sobie ciszę i spokój, na pewno.

Łódź nam uciekła, ale poczekaliśmy na drugą, oglądając rozległą panoramę miasta. Nad linię wieżowców wystaje ogromny blok w kształcie litery 'M' - podobno zbudowany tak na pamiątkę zamachów bombowych w Madrycie. Nad nim piętrzy się szczyt z czymś, co Bogdan trafnie nazwał wyciętym zębem - na samej górze znajduje się bowiem prawie idealnie kwadratowa wyrwa.

Podróż łódką była krótka i wietrzna - przyjemnie było pohuśtać się trochę na intensywnie niebieskim Morzu Śródziemnym, obserwując skały i fale.

Powyżej: Zapinam kurtkę, za chwilę kaptur na głowę i chylę czoła dumnie powiewającej fladze... Wiało jak... no, jak nad morzem... Fot.: Bogdan Szostek


Powyżej: Zbliżając się do Isla Benidorm - słońce grzało, ale wiatr nie dał o sobie zapomnieć! Fot.: Monika Szostek

Po dobiciu na brzeg zaproszono nas na krótki rejs łodzią o szklanym dnie - przejażdżka wliczona w cenę. Zeszliśmy posłusznie do szklanej trumny, z metalowymi taboretami przymocowanymi do podłogi i tam od razu zobaczyliśmy rybki. Tym razem to my jednak byliśmy eksponatami w akwarium, a ryby zaciekawione podwodnymi małpiszonami podążały za nami. Szukaliśmy płaszczek, ale nie było. Zaryliśmy za to łodzią o skały - wywołało to lawinę komentarzy ze strony pięciu sympatycznych szkockich ladies na temat zatonięcia Titanica...

Powyżej: Wewnątrz łodzi o szklanym dnie - przycupnięci na metalowych taboretach zahaczaliśmy o skały dna... Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Rybki! Płynęły za nami prawie całą drogę... Fot.: Monika Szostek

O mnie:  



Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com.
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Albir: ukryty klejnot turystyki - Hiszpania 2014, część 6

10 marca 2014

Benidorm

Z naszego piknikowego miejsca przy Centrum Sztuki chcieliśmy pojechać do Starego Miasta Altei. Niestety, zgubiliśmy się w wąskich, jednokierunkowych uliczkach i tam nie dotarliśmy. Czekało nas za to jednak inne wynagrodzenie - trafiliśmy na wiejskie tereny wokół miasteczka, zabudowane uroczymi willami, gdzie w ogrodach i ogródkach działkowych przylegających do posesji rosły pomarańcze. Na prośbę Bogdana nawet jedną ukradłam, prosto z drzewa - dojrzałą, pachnącą no i oczywiście będzie ona smakować lepiej - bo to w końcu zakazany owoc, zwinięty z czyjegoś drzewka. 

 
Powyżej: Drzewka pomarańczowe w sadach przy rezydencjach na przedmieściach Altei. Fot.: Monika Szostek

Trafiliśmy też do małego, samotnego kościoła - taki budynek  ni stąd ni zowąd, na tle gór, a zamknięty  na cztery spusty. Kamienisty parking dał mi jednak możliwość sprawdzenia co i jak potrafi zrobić Fiat Panda - po wyjeżdżeniu kilku dziur w żwirze doszłam do wniosku, że niewiele. Łatwo się go prowadzi, ale auto jest niestabilne, ma kiepskie przyspieszenie i nie chce mu się jechać pod górę, Panda leń jeden. Jeremy Clarkson, dziękuję za uwagę...

 Powyżej: Kościół gdzieś w okolicach Altei. Fot.: Monika Szostek

W końcu opuściliśmy Alteę jadąc trasą N332 w kierunku Benidormu. Po drodze przyszła nam jednak ochota wybrać się na plażę i przy pierwszym znaku mówiącym "platja" skręciliśmy w lewo.

W ten sposób dotarliśmy do Albir - niby mała miejscowość, ale pełna hoteli, restauracji i wieżowców z wakacyjnymi apartamentami. Układ - standardowo hiszpański, typowy dla wybrzeża: chiringuitos, promenada, palmy, roześmiani turyści. Tyle, że na promenadzie w Albir znajduje się promenada gwiazd - zgadujemy, że hiszpańskich celebrytów. Zaś kamienista plaża, złożona z gładkich kamieni (idealnych do ogródka!), oferuje świetny widok na Penyal d'Ifach oraz Calpe.

Powyżej: Kamienista plaża w Albir; w oddali widok na Penyal d'Ifach i Calp. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Promenada gwiazd w Albir - spacer tam to niebiańska przyjemność... :) Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Widok na góry Serra Gelada. Fot.: Monika Szostek

Sporą zaletą Albir jest fakt, że leży pomiędzy Benidormem i Alteą, niedaleko Calpe i stanowi nie tylko świetną bazę dla wycieczek po regionie, ale też nieco spokojniejszą alternatywę dla urlopowiczów lubiących ciszę i długie spacery. Na te ostatnie bowiem jest gdzie chodzić!

Trochę zmarznięci i bardzo już zmęczeni pojechaliśmy za znakami do Parc Natural de la Serra Gelada - w góry. Park oferuje przyjemne, wybetonowane ścieżki, miejsca piknikowe i platformy widokowe - no i ławki. Jednak gdy tylko zboczy się trochę ze szlaku, zostawiając turystów nieco z boku, znaleźć się można w nieco dzikim, sosnowym lesie rosnącym na zboczach, na pooranych wodą i korzeniami drzew ścieżkach.

Niestety, pora dnia i zmęczenie nie pozwoliły nam na dłuższy pobyt w Serra Gelada, ale udało nam się dojść do punktu widokowego, skąd mieliśmy taki widok, że nie wiem co: od ogromnej skały Penyal d'Ifach, przez panoramę gór i nadmorskich miejscowości, po dalsze ogromne pasma szczytów - wszystko w świetle chylącego się ku zachodowi słońca. Z przyjemnością odpoczęliśmy tam, wpatrując się w ten obraz i próbując zapamiętać każdy szczegół.

Co więcej, z łatwością wyobraziłam sobie siebie w tamtym miejscu, wychodzącą na spacer z psem, wędrującą wśród pachnących sosen, przez które prześwituje ciemnoniebieskie morze. Ech...

O mnie:  




Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com.
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

piątek, 18 kwietnia 2014

Piknik w Altei - Hiszpania, część 5

10 marca 2014

Altea, park przy Universitas Miguel Hernandez

Jak się okazało, nie byliśmy jedynymi turystami, którzy zrezygnowali z dalszej wędrówki na szczyt Penyal d'Ifach. Siedząca przy wejściu rodzina także się poddała - podobnie jak 63-letni angielski gentleman, który tak jak ja miał zbyt śliskie buty. Spacer w dół był jednak przyjemny i prosty - a stamtąd pojechaliśmy prosto do Altei.

Powyżej: Widok na przedmieścia Altei. Fot.: Monika Szostek

Altea to niewielka miejscowość między Calpe a Benidormem. W oddali alejek przecinających rząd bloków i sklepów widać  mieniące się w słońcu morze - plaża zaprasza, panie i panowie. Z drugiej strony Altea otoczona jest górami - teraz właśnie na nie patrzymy - szczyty wystają znad kampusu Universitat Miguel Hernandez. Siedzimy na ławce w parku studenckim, a po obu stronach mamy hiszpańską starszyznę, która wyległa na popołudniowe plotki i - jak trzeba - usadowiła swoje godne siedzenia na ławkach. Mamy więc okazję posłuchać trochę języka hiszpańskiego.

Powyżej: Plaża w Altei, widoczna między blokami. W kadr weszła przechadzająca się po uliczkach turystka! Fot.: Monika Szostek

 Powyżej: Kampus Universitas Miguel Hernandez. Fot.: Monika Szostek

Poza tym jest cicho, spokojnie, słychać tylko samochody w oddali i bawiące się dzieci. A za drzewami widać wille szczęśliwych mieszkańców regionu - trudno nie być zadowolonym obserwując tutejsze krajobrazy! Po lewej stronie zaś wyrasta imponująca kopuła Palau Altea - Centre d'Arts... (czyli Centrum Sztuki).

Powyżej: Flagi Unii Europejskiej powiewające w Altei. Fot.: Monika Szostek

O mnie:  



Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com.
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

czwartek, 17 kwietnia 2014

Gniew mew i turkusowe widoki - witajcie na Penyal d'Ifach - Hiszpania 2014, część 4

10 marca 2014, poniedziałek

Penyal d'Ifac, Calp

Penyal d'Ifach to ogromna skała górująca nad miastem Calp (Calpe). Mimo swoich rozmiarów jest to najmniejszy rezerwat przyrody w prowincji Walencji. Na skale o wysokości ok. 330m żyją setki gatunków ptaków - tablica informacyjna przy wjeździe mówi, że teraz - czyli wiosenną porą - szczególnie trzeba uważać na mewy, które zakładają gniazda i mogą być agresywne (ostrzeżenia tego nie bagatelizuję - w Bournemouth, w Anglii, nauczyłam się, że niezbyt wroga mewa może być niemałym problemem, wyszarpującym niewinnym, głodnym turystom ich porcje frytek...)

Powyżej: Skała Penyal d'Ifach. Fot.: Monika Szostek

Tyle faktów. Zgodnie z informacjami, przygotowaliśmy się na gniew mew i udaliśmy się w drogę. Do słynnego, wykutego w skale tunelu dotarliśmy dość szybko - widać tu jeszcze ślady po dynamicie. Tunel to podobno spore udogodnienie dla zwiedzających - jeszcze na początku XX stulecia turystów przerzucano tu na linie wokół skały...


Powyżej: Tunel wykuty w skale Penyal d'Ifach - wejście i wyjście. Fot.: Monika Szostek


Po drodze towarzyszyły nam obrazki jak z pocztówki: szczyty wyłaniające się zza szczytów; im wyżej, tym więcej gór można dostrzec; Calp ze swoimi wieżowcami i mariną, mieszczącą luksusowe jachty wielkości średniej willi, no i spory kawałek Morza Śródziemnego - turkusowo-granatowego, spokojnie opływającego złote brzegi. Wszystko to zalane słońcem, z mewami i innym ptactwem krążącymi nam nad głowami...

Powyżej: Niesamowity widok z Penyal d'Ifach (przed wejściem do tunelu). Fot.: Monika Szostek

Co więcej, wstęp do tutejszego parku jest darmowy.

Tunel pokonaliśmy bez większego problemu, trzymając się lin powczepianych w skałę. Dalej jednak nie idziemy - moje samopoczucie nie jest jeszcze idealne, a nasze buty - zbyt śliskie, aby kontynuować po gładkiej, wapiennej skale i bez lin. Nie ma tu żadnych barierek - przed nami rozciąga się wąska kamienna "ścieżka", a tuż obok - 150-metrowa przepaść. Lubię przygody, ale tym razem - pasuję.

Powyżej: Kamienna "ścieżka" na wyższe partie rezerwatu. Aby swobodnie chodzić po śliskiej wapiennej skale Penyal d'Ifach potrzebne są naprawdę dobre buty! Fot.: Monika Szostek

Bogdan solidarnie przystał na to rozwiązanie i teraz siedzimy w towarzystwie dwóch gadających mew i mijających nas turystów (jeden pan nawet mnie zapytał co piszę; wyjaśniłam, że dziennik z podróży, na co aprobująco pokiwał głową).

Pogoda jest idealna - nie za gorąco, niezbyt wietrznie, słońce świeci, a widok - cóż, śródziemnomorski...

 Powyżej: Szczyt Penyal d'Ifach. Fot.: Monika Szostek

 Powyżej: Bramki prowadzące na szczyt Penyal d'Ifach. Fot.: Monika Szostek

O mnie:  



Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com, email: adozkontakt@gmail.com. Angielska wersja blogu Wielki Marsz znajduje się tutaj: http://thegreatwalkblog.wordpress.com/
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

Plaża, nowoczesne budowle i o tym, jak można zejść na złą drogę... - Hiszpania 2014, część 3

9 marca 2014

Benidorm

Po obiedzie zabraliśmy samochody z parkingu i pojechaliśmy na plażę. Plaża w Walencji jest szeroka, piaszczysta i złota. Wzdłuż plaży ciągnie się rozległa promenada, wzdłuż której  gęsto posadzono palmy. Robi to wszystko przyjemne wrażenie, jednak szybko zmyliśmy się do pobliskiej lodziarnio-kawiarni - chłodno było i mimo słońca wiatr dawał się we znaki. 

 Powyżej: Ogromna i złota - taka jest plaża w Walencji. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Palmy na promenadzie. Fot.: Monika Szostek

Już pod wieczór pożegnaliśmy naszych znajomych-przewodników i udaliśmy się do nowej części miasta - i tu czekał na nas niewielki szok kulturowo-architektoniczny...

Powyżej: Nowoczesna promenada w Walencji - wieczorową porą. Fot.: Monika Szostek

Obecne tu budowle, ukształtowane zdaje się na motywy morskie, ale z wyraźnymi wpływami Gaudi'ego (widząc kolumny i szaro-białe fasady "pokręcone" jak w Parku Guell i innych budowlach Barcelony, od razu pomyśleliśmy o tym genialnym architekcie). Wyglądało to wszystko bardzo monumentalnie, oświetlone w mroku. Chętnie spędzilibyśmy więcej czasu w tej części Walencji, ale byliśmy już jednak zmęczeni, zimny wiatr się wzmagał, a przed nami była długa podróż. Wsiedliśmy więc w samochód i ruszyliśmy w drogę.


Powyżej: Wloty do podziemi? Fot.: Monika Szostek

 Powyżej: Budynek-ryba. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Jeden z wielkich stożków... i Bogdan. A tak naprawdę to przejście podziemne. Fot.: Monika Szostek

Wydostanie się z Walencji wieczorową porą okazało się równie trudne jak przyjazd w ciągu dnia. Kiedy w końcu trafiliśmy na znaki wskazujące Alicante, wybraliśmy złą trasę - zamiast płatną AP-7 pojechaliśmy A-7. W ten sposób zamiast jechać prosto do Benidormu, nadrobiliśmy kilkadziesiąt kilometrów jadąc przez Noveldę, Alicante i Villa-Joyosa (La Vila Joiosa), kończąc na AP-7 od drugiej strony. Jak się okazuje, AP-7 jest najlepszą trasą wzdłuż wybrzeża; alternatywą jest N332 biegnąca wybrzeżem przez miasteczka i wioski - miejscami bardzo malownicza.  Przy rozjeździe A-7 i AP-7 bardzo łatwo się pomylić - oba znaki mówią Alicante i dla kogoś, kto nie zna regionu może się wydawać, że trasy są równoległe; my daliśmy się nabrać.

 Powyżej: Ulice Walencji - podczas prób wydostania się z miasta. Fot.: Monika Szostek

Dojechaliśmy jednak szczęśliwie i teraz relaksujemy się po długim dniu... oglądając relację z dzisiejszych wydarzeń w Walencji w telewizji!

O mnie:  




Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com, email: adozkontakt@gmail.com.
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

Popularne posty