piątek, 28 lutego 2014

Amfiteatr w Tarragonie - Katalonia 2012 - część 8

31.08.2014

Tarragona

Dzisiaj rano udaliśmy się do Tarragony - ok. 90 km na północ od St Carles. Tutejsze autostrady tworzą doskonałą sieć komunikacyjną, więc prawie nie zauważyliśmy odległości. Droga do Tarragony była piękna  - rozciągające się przed nami pasmo gór towarzyszyło nam przez spory kawałek podróży - no i na pewno zapadnie w pamięć. 


Powyżej: Amfiteatr w Tarragonie. Fot.: Monika Szostek

Pierwszą atrakcją Tarragony była plaża - długa i piaszczysta, morze zaś jest tu niemal granatowe, skąpane w słońcu. Nie mogliśmy odmówić sobie krótkiej kąpieli.

Powyżej: Plaża w Tarragonie. Fot.: Monika Szostek

Drugą atrakcją jest rzymski amfiteatr - to tutaj siedzimy teraz, wpatrzeni w ślady rzymskiej świetności, pod rozłożystym drzewem zapewniającym błogi cień. Trybuny zachowały się tu w dość dobrym stanie, a przez główny łuk dojrzeć można czubki palm. W oddali na falach unoszą się ogromne kontenerowce - jakby zawieszone w niebieskiej próżni.


Powyżej: Wewnątrz amfiteatru, pod łukiem, którym - jak zakładam - wychodzili na arenę gladiatorzy. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Tablica informacyjna - tekst po katalońsku, hiszpańsku i angielsku. Fot.: Monika Szostek

Chłoniemy atmosferę dawnego amfiteatru, tak, ale szum miasta dochodzący z góry zachęca nas do dalszego zwiedzania.

No i zaczynają nas obłazić mrówki... Czas ruszać dalej.

Powyżej: Dla każdego trochę historii, także dla dzieci! Fot.: Monika Szostek

O mnie:  



Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com.
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

czwartek, 27 lutego 2014

Pola ryżowe, meduzy i jachty - oto St Carles de la Rapita - Katalonia 2012 - część 7

31.08.2014

Tarragona

 Czwartek spędziliśmy w Sant Carles de la Rapita, większość dnia nadrabiając zaległości w rozmowie ze znajomymi. W środę mieliśmy nieco zakrapiany wieczór - po kolacji, na którą zjedliśmy rybki i krojoną ośmiornicę, udaliśmy się do lokalnego baru na prawdziwe hiszpańskie mojito [czyt.: mohito] z miętą - mniam. Po tak obfitym we wrażenia dniu dopiero po południu udaliśmy się na spacer po miasteczku. 


Powyżej: Plaża w zakolu St Carles de la Rapita. Fot.: Monika Szostek

Sant Carles de la Rapita to raczej niewielka miejscowość portowa, ze sporą ilością pustostanów (po niedawnym boomie w nieruchomościach i późniejszym krachu w kryzysie sporo mieszkań pozostało nieużywanych). Plaże - choć niewielkie - urzekają spokojem, a tafla morza przypominała lustro. Przyjemnie tam - widoki miłe dla oka, tym bardziej, że po przeciwnej stronie od plaży rozciąga się pasmo skalistych gór (przepraszam: pagórków, według katalońskich standardów, ahem), których szczyty zwykle giną w chmurach, a łodzie zakotwiczone są w marinie, tworząc swoisty las masztów.

Powyżej: Deptak w St Carles - po prawej część przystani. Fot.: Monika Szostek

A w wodzie pełno jest meduz - wielkich jak wazy do zupy. Obserwowaliśmy je jak plyną do brzegu, by później rozłożyć się na wodzie i spokojnie sobie w niej bujać. Napotkaliśmy też chmary przeróżnych ryb - podobnie jak na Costa del Sol - karmionych chlebem przez lokalnych mieszkańców. Zabawnie było obserwować mewy podkradające kawałki pieczywa nieszczęsnym rybkom...


Powyżej: Płynąca meduza, czyli niezbyt interesujący filmik, ale my gapiliśmy się w wodę jak urzeczeni...

Powyżej: Karmienie ryb w St Carles. Ok, nie jest to bardzo ekscytujące, ale akurat trafiła nam się okazja popatrzeć... :)

U znajomych skosztowaliśmy też lokalnych przysmaków - wspaniale przyrządzony łosoś to jedno, co nam ogromnie smakowało, drugie to tutejsze wędlina - nadspodziewanie smaczna. Zresztą, wszystko było ucztą dla podniebienia...

Powyżej: Palma na promenadzie w St Carles. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Przypadkowa stop-klatka z St Carles de la Rapita. Fot.: Monika Szostek

Dla zainteresowanych:

St Carles de La Rapita to miejscowość wyrosła wokół tamtejszej przystani. To tam przypływają łódki i luksusowe jachty, między innymi z Wielkiej Brytanii. Do sławnych osobistości przybyłych do mariny w St Carles należy m.in. brytyjska piosenkarka Joss Stone. 

Jeśli ktoś miałby ochotę wybrać się na rejs swoim jachtem, polecam St Carles. :) Tam zajmują się też pełną obsługą związaną z utrzymaniem łodzi dowolnego rodzaju - firma świadcząca usługi nazywa się ASNAU (strona internetowa: www.asnau.com) i żadna praca nie jest im straszna... Po polsku też można się dogadać, gdyż w jej skład wchodzą polscy specjaliści!


O mnie:  




Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com.
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

środa, 26 lutego 2014

Park Güell: w niepoważnie monumentalnym stylu - Katalonia 2012 - część 6

30.08.2014

Sant Carles de la Rapita

Wczoraj po raz kolejny udaliśmy się do Barcelony - nasza fascynacja tym wyjątkowym miastem wydaje się nie mieć końca. Pierwszym obiektem naszego zainteresowania okazał się Park Güell - dzieło Gaudi'ego i jego pomocników. Miejsce to mieści w sobie architektoniczną krzyżówkę domka z piernika, tolkienowskiej Morii z "Władcy Pierścieni" oraz dziecinnej fantazji. Zwiedziliśmy większość obecnych tam kamiennych tworów - od mostu zbudowanego z kamieni i parkowej ziemi, po salę kolumn nie tyle zbudowanych, co poskładanych razem w niepoważnie monumentalnym stylu. 



Powyżej: Wejście do parku; w "piernikowej" chatce po prawej mieści się sklep z pamiątkami; na dachach - motywy roślinne, w których tak lubował się Gaudi. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Konstrukcja mostu pozlepiana z kamieni i tamtejszej ziemi. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Zakręcone... Fot.: Monika Szostek

Właściwie trudno opisać Park Güell. To jedna z tych atrakcji, której kwintesencji nie oddadzą ani zdjęcia, ani słowa - najlepiej "poczuć" ją na własnej skórze...

Powyżej: Zwiedzający w parku. Fot.: Monika Szostek


Powyżej: Kolejny, tym razem palmowy motyw roślinny Gaudi'ego. Fot.: Monika Szostek


Z tego niemożliwego miejsca, jakim jest Park Güell, udaliśmy się samochodem na La Rambla - główną ulicę Barcelony. To prawda co piszą o "rzece ludzi" przelewającej się przez ten olbrzymi deptak. Tłumy przyciągają fantazyjnie zdobione, zabytkowe kamienice no i La Boqueria - słynny market Barcelony.

Powyżej: LA RAMBLA. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Główne wejście do La Boqueria od strony La Rambla. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Bogactwo owoców i warzyw. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Stoisko z jajami... i zainteresowana klientka. Fot.: Monika Szostek

Świeże owoce, ryby, kraby, jajka, owoce morza, wypieki - znaleźć tam można wszystko, pięknie wyeksponowane, w sam raz aby rzesze turystów mogły zatrzymać się przy straganach robiąc zdjęcia - no i kupować. Daliśmy się skusić na sałatki owocowe, świeżo wyciskane soki oraz lokalne pasteles (słodkie bułki) z prawdziwą, pełnowartościową czekoladą. Nie wiedzieć czemu nawet czekolada ma tutaj jakiś pełniejszy smak.


Powyżej: Komu mięsa, komu? Bo nie idę do domu... Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Raj słodyczy. Fot.: Monika Szostek

W Barcelonie było jednak za gorąco - mimo godziny 16.00 temperatura wciąż sięgala niemal 40 stopni. Spakowaliśmy więc manatki i pojechaliśmy już prosto do Sant Carles de la Rapita, by zacząć naszą 3-dniową wizytę u znajomych. Tym samym opuściliśmy nasz obszerny hotelowy taras, ulokowany w pierwszej linii nad złotą plażą. 

Powyżej: La Rambla słynie z ulicznych artystów, handlujących swoimi dziełami. Można tam napotkać karykaturzystów, malarzy, straganiarzy... I bryczki zaprzężone w konie, czemu nie. Zawsze coś się dzieje. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Słoneczny dzień w przypadkowym ujęciu. La Rambla, Barcelona. Fot.: Monika Szostek

Dla zainteresowanych: 

Park  Güell pełen jest nielegalnych handlarzy, sprzedających wszelkiego rodzaju bransoletki, naszyjniki, ozdoby, broszki, figurki, pierścionki, akcesoria do włosów, torebki, wodę w butelkach i chyba tysiąc innych rzeczy. Wszystko rozłożone jest na kocach, które - kiedy tylko policja zjawia się na horyzoncie - zwijane są w tobołki, a ich właściciele udają, że przechadzają się tylko z pakunkiem... Jedna z takich akcji trafiła się właśnie podczas naszego pobytu w parku - ze stoickim spokojem obserwowaliśmy masowe poruszenie... 

O mnie:  




Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com.
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

wtorek, 25 lutego 2014

Nie można się napatrzeć w Montserrat - Katalonia - część 5

28.08.2014

Castelldefels (wieczorem)

 Dziś rano udaliśmy się jednak nieco dalej - do klasztoru Montserrat. Już po drodze dostaliśmy dawkę katalońskiego piękna - postrzępiona góra Montserrat prezentowała nam swoje szarokamienne kolumny, spowite na czubku w chmury. Próbowaliśmy robić zdjęcia, ale żadne nie oddaje prawdziwej atmosfery tej krętej drogi. Tam też napotkaliśmy budynek kościoła św. Cecylii - kilkusetletnie ruiny w lepszym stanie niż 100-letni dom w Europie Centralnej. To się nazywa moc tutejszego kamienia!

Powyżej: Widok z Montserrat. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Widok z jednego z "miradors" (mirador - punkt widokowy) w drodze do klasztoru. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Spójrz w górę! :) Fot.: Monika Szostek

Po przyjeździe na teren klasztoru i długich poszukiwaniach miejsca parkingowego, oczarowały nas widoki: nie tylko same skały, wśród których stoi klasztor (większość budynków została odbudowana na początku XX w., tylko niewielka część zakonu z XV w. zachowała się po dziś dzień), nie tylko kaplice i budowle rozrzucone tu i ówdzie, wtulone w skaliste zbocza, ale także spektakularny krajobraz, rozciągające sie aż po horyzont wzniesienia, wsie, miasteczka i lasy, a pośród nich - kręta rzeka. Wszystko skąpane w zieleni, pod lazurowym niebem, po którym leniwie płynęły białe chmury...

Powyżej: Widok z Montserrat. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Budyenk klasztoru - większość budynków została odbudowana w XX w. Fot.: Monika Szostek

Tam widać nie tylko ogrom Katalonii, ale też tutejszą infrastrukturę - kręte drogi, olbrzymie wiadukty, no i jednotorową kolej, biegnącą po górskim zboczu. Kolej ta - na równi z kolejką liniową - to chyba najlepszy środek transportu do Montserrat - ze względu na bajeczną panoramę okolicy. Jadąc samochodem bardziej koncentrować się trzeba nad przepaścią otwierającą się tuż obok serpentyny drogi. Z drugiej strony - pociąg czy kolejka linowa mogą w tej kwestii oferować nawet więcej wrażeń. Hmm...

Powyżej: Żółty jak słońce wagon kolejki liniowej na górę Montserrat. Fot.: Monika Szostek

Po zbadaniu klasztoru i jego otoczenia, po wydaniu z siebie wystarczającej ilości okrzyków zachwytu i obfotografowaniu czego się tylko dało, udaliśmy sie do muzeum. Prawdę mówiąc, spodziewałam się pary skorup wykopanych z ziemi, trochę o historii miejsca i kilkunastu obrazów. Tymczasem zaskoczyło nas tam bogactwo sztuki malarskiej - w tym prace Salvadora Dali. Po raz pierwszy będąc w muzeum zrozumiałam kolekcjonerów sztuki i tych, którzy kradną obrazy do prywatnych kolekcji - sama miałam ogromną ochotę urządzić sobie dom obecnymi w Montserrat dziełami.

Powyżej: Jeden z obrazów w muzeum; niestety, okazało się, że nie wolno robić tam zdjęć, więc resztę dzieł trzeba oglądać osobiście. Fot.: Monika Szostek

To chyba dlatego, że hiszpańskie malarstwo jest szalenie wyraziste, uczucia malują się na twarzach uwiecznionych na płótnie, które wyglądają tak przekonywująco, jakby patrzyły z magicznego okna innej rzeczywistości, zamkniętej w ramie obrazu. Muzeum klasztoru Montserrat to artystyczna ciekawostka - nawet dla takiego laika jak ja.

Powyżej: Pomnik założyciela klasztoru. Fot.: Monika Szostek

Dzisiaj przypada też druga rocznica naszego ślubu - z tej okazji Bogdan kupił mi piękny, nowy dziennik. Gdy ten dobiegnie końca, notatnik hiszpański, zdobiony brokatowym papierem, posłuży do dokumentowania naszych wspólnych podróży. Mam nadzieję, że będzie ich jeszcze tyle, że nawet dodatkowy dziennik nie wystarczy...

Dla zainteresowanych: 

Do klasztoru Montserrat można dojechać z Barcelony również pociągiem. Nie wypróbowaliśmy tego środka transportu, ale dowiedzieliśmy się, że należy złapać pociąg linii R5, jadący w kierunku Manresy, ze stacji Plaza Espanya. Pociąg odjeżdża co godzinę (ostatni jest ok. 18.00) i można dostać się nim na stację kolejki górskiej u podnóża góry.

Warto zarezerwować cały dzień na zwiedzanie klasztoru i okolic. My nie mieliśmy aż tyle czasu, w dodatku Bogdan miał akurat lekko zwichniętą stopę, co naturalnie znacznie utrudniło nam wspinanie się na szczyty. Dla tych jednak, którzy są w doskonałej kondycji fizycznej, jest tam mnóstwo opcji spacerów, ścieżkami wiodącymi do kaplic, punktów widokowych i innych atrakcji. Warto też zajrzeć do katedry - my niestety nie doczekaliśmy się swojej kolejki na wejście - zbyt wielu chętnych i zbyt długi okres oczekiwania.

O mnie:  




Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com.
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

niedziela, 23 lutego 2014

W Sitges patrz w górę - Katalonia - część 4

28 sierpnia 2012

Castelldefels

Sitges i Montserrat. Dwa miejsca w okolicach Barcelony, które zasługują na szczególną uwagę. Do Sitges wybraliśmy się wczoraj. Z klasztoru buddyjskiego przyjechaliśmy wcześnie - tak aby wykąpać się w morzu i zbudować słońce z piasku. Trochę nasz przypaliło - nasze plecy nabrały różowego koloru krewetkowego koktajlu. Tacy to właśnie - podsmażeni słońcem - pojechaliśmy późnym popołudniem do Sitges.


Powyżej: Kościół na skale w Sitges. Fot.: Monika Szostek 
Powyżej: Wieża kościoła wystająca zza muru - widok z tylnej ulicy. Fot.: Monika Szostek


Sama droga, wijąca się serpentyną wzdłuż wybrzeża, warta była wycieczki. Poszarpane, skaliste szczyty, fale rozbijające się pieniście o brzeg, stare domki i nowoczesne wille, nawet fabryki wyglądające jak z powieści Philipa K. Dick'a - wszystko to sprawia, że przeciętny zjadacz chleba odnosi wrażenie jakby ktoś - czy raczej cały kraj Hiszpanii - walił go po głowie czymś pięknym. Jeden zakręt - bach! - malowniczy krajobraz: morze, żaglówki i niebieskie niebo; drugi zakręt - bach! - potargane wodą i wiatrem skały, poprzetykane zielonym bogactwem tutejszej flory; trzeci zakręt - bach! - średniowieczny kościółek, niczym z hiszpańskiej wersji o Jasiu i Małgosi, innymi słowy - jak z baśni. I tak dalej - aż w końcu dojeżdża się do Sitges.


 Powyżej: Budynki fabryki wśród gór, w drodze z Sitges. Fot.: Monika Szostek

Sitges to małe nadmorskie miasteczko z wąskimi uliczkami, tłumami, które na nie wylegają oraz niepowtarzalną atmosferą. Najlepszą i zarazem najpiękniejszą częścią Sitges wydała nam się plaża i biegnąca wzdłuż niej promenada. To tu znajdujemy piękne bloki - hotele i domy mieszkalne, ozdobione tarasami, roślinnością i malowanymi doniczkami.


Powyżej: Ulica biegnąca wzdłuż promenady w Sitges - po lewej widać liczne bary i restauracje, zaś na jej końcu - kościół na skale. Fot.: Monika Szostek



Powyżej: Bloki wyrosłe wzdłuż promenady w Sitges - każdy miał w sobie jakiś oryginalny szczegół. Fot.: Monika Szostek

W ogóle Sitges wydaje się mieć osobną sferę - przez fakt, że uliczki są wąskie, trzeba wysoko podnosić głowę, aby dojrzeć to, co się w górze kryje. A kryje się sporo - a to kuty w żelazie balkon, a to fantazyjnie malowana okiennica, to zaś mozaikowa wieża lub dachówką zdobione wypustki.

Powyżej: Uliczka w Sitges. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Doniczki na balkonach w Sitges. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: "Kafelkowe" nazwy ulicy - Ulica Świętego Sebastiana po hiszpańsku (górna) i katalońsku (dolna). Fot.: Monika Szostek

Powyżej: 5th Avenue w Sitges - prosto z Nowego Jorku... Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Ostatnie piętra w centrum Sitges. Fot.: Monika Szostek

 Byliśmy oczarowani też ogromnymi palmami, szeroką plażą i ogromnym kościołem, zbudowanym na skale, o którą regularnie i konsekwentnie biją morskie fale. Stąd skała ta ma wygląd sera po mysich odwiedzinach - woda wgryza się w kamień skutecznie. Miał rację jeden z antycznych filozofów (Horacy bodajże) mówiąc: "Gutta cavat lapidem non vi, sed saepe cadendo." ("Kropla drąży kamień nie siłą, lecz gęstym spadaniem.")



Kościoła broni też syrena, gestem zatrzymując tych, którzy być może nie powinni wchodzić dalej. Jako że gest ten nie był na pewno skierowany ani do nas, ani do pozostałych, tłumnie przybyłych turystów, przybiłam syrenie piątkę i poszliśmy zwiedzać. Warto jechać do Sitges, oj warto.

Powyżej: Krzywa palma w Sitges. Fot.: Monika Szostek

Fot.: Dom w Sitges. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Wieża zegara pokryta jest mozaiką. Fot.: Monika Szostek

Fot.: Sklep rybny w Sitges - założony w 1985 roku. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Wszystko co owocowe. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Fragment kamienicy. Fot.: Monika Szostek

O mnie:  




Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com.
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

Popularne posty