sobota, 12 kwietnia 2014

Co oczy widziały w Walencji - Hiszpania 2014, część 2

9 marca 2014

Benidorm

Dzisiaj byliśmy w Walencji. Od Benidormu to ok. 130 km, więc trochę nam zajęło dotarcie do miasta. Na miejscu okazało się, że odbywa się właśnie Festival de Fallas - "fallas" to nic innego jak odpowiednik polskich kapiszonów, rzucanych pod nogi nawet przez dzieci. Ulice były pozamykane, o parking było trudno, bez porządnej mapy trochę zboczyliśmy z kursu i w ogóle ciężko się jechało. Na spotkanie ze znajomymi spóźniliśmy się ponad godzinę.

 Powyżej: Fontanna na Plaza de la Virgen, Walencja. Fot.: Monika Szostek

Powyżej: Poster reklamujący Fallas 2014. Fot.: Monika Szostek

Zwiedzanie za to było ciekawe - zeszliśmy pieszo najważniejsze ulice Starego Miasta, podziwiając katedrę (niestety, tylko z zewnątrz, ponieważ była akurat zamknięta), architekturę i fontanny i starając się omijać tłumy wyległe na ulice.

 Powyżej: W Walencji (Stare Miasto). Fot.: Monika Szostek


 Powyżej: W oknach Walencji. Fot.: Monika Szostek

Trafiliśmy też na ogromną figurę, którą właśnie składano za pomocą dwóch panów i dźwigu. W Alicante te figury zwane są "hogueras". Ich budowa trwa cały rok, a zrobione są z wosku i papier mache - przynajmniej według naszego przewodnika. Kolorowe, wysokie na kilka pięter, rozlokowane w różnych częściach miasta, hogueras ulegną... spaleniu. Z tego powodu liście pobliskich palm związano do góry, aby nie zajęły się ogniem.

Powyżej: Hoguera, którą widzieliśmy w Walencji - postacie tak wysokie, jak otaczające je kamienice. Fot.: Monika Szostek

Wkrótce dotarliśmy do opustoszałego już Plaza de Ajuntamiento, gdzie minęła nas niewielka orkiestra przygrywająca przechodniom, a stamtąd udaliśmy się w kierunku Plaza de Torros i budynku dworca.

Szukając miejsca w restauracjach, trafiliśmy do stołówki przy tymże dworcu. Prawdopodobnie był to najgorszy lokal w mieście, ale przynajmniej miał stolik z 4 krzesłami - coś, czego było nam potrzeba po długim spacerze. A na porcje jedzenia nie można było narzekać, bo były spore... Mój ryż z krewetkami musiał ważyć kilogram... aczkolwiek zawierał w sobie dokładnie trzy krewetki...

Powyżej: Ogromna porcja jedzenia - może dlatego ten lokal był pełen miejscowych... Fot.: Monika Szostek

O mnie:  



Nazywam się Monika Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com, email: adozkontakt@gmail.com.
 
Zapraszam we wspólną podróż! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty