9 marca 2012
Lwów
Krótko po przyjeździe do Lwowa udaliśmy się do centrum miasta. Naczytałam się trochę o operze lwowskiej, więc tam właśnie udaliśmy się w pierwszej kolejności. Problemem była jednak droga wiodąca do celu. Wyłożona jest ona częściowo skorodowanym asfaltem, a dalej brukiem, który - pomyśleć można - pamiętałby chyba czasy rzymskie, gdyby nie to, że rzymskie drogi z czasów imperium są teraz w lepszym stanie. Z powodu dziur oboje baliśmy się o nieszczęsne zawieszenie Laguny - i słusznie. Po przejeździe przez tory z prędkością 1 km/h rąbnęło o szynę tak, że aż podskoczyliśmy. Plusem sytuacji jest to, że Bogdan nie naprawiał zawieszenia przed przyjazdem na dawne "Kresy Wschodnie". Nie warto...
Powyżej: Fasada dawnego Teatru Wielkiego Opery i Baletu - wieczorową porą. Fot.: Monika Szostek
Drugim naszym problemem był brak wejścia do teatru. W końcu jednak z lekka podpity portier strzegący tylnego wejścia poinformował nas, że spektaklu nie ma, że w ogóle nikogo nie ma, a przedstawienie będzie jutro. On swoje, my swoje, ale jakoś się zrozumieliśmy. Na tym polega piękno języków słowiańskich. Wiemy nawet, że jutrzejsze przedstawienie nosi tytuł "Lilije".
Fasada dawnego Teatru Wielkiego Opery i Baletu (zdecydowanie lepiej to brzmi niż obecna nazwa: "Państwowy Akademicki Teatr Opery i Baletu im. Sołomiji Kruszelniczej" - kto by to wszystko spamiętał...?) jest przepiękna. Autor naszego przewodnika po Lwowie ma rację: budynek tutejszego teatru spokojnie może konkurować z budynkiem teatru im. J. Słowackiego w Krakowie.
Powyżej: Przypadkowe ujęcie - budynek lwowskiego teatru trochę z boku... Fot.: Monika Szostek
Jako że rozrywki teatralne pozostały dzisiaj poza naszym zasięgiem, przespacerowaliśmy się po tzw. Prospekcie Swobody, po czym - ze względu na pogodę - poturlaliśmy się z powrotem do hotelu, przy okazji torturując biedną Lagunę jeszcze bardziej.
Powyżej: Widok na Prospekt Swobody - w oddali widać kopułę teatru. Fot.: Monika Szostek
Tu zjedliśmy całkiem dobry obiad, zakrapiany pysznym ukraińskim piwem oraz - w przypadku Bogdana - koniakiem. Ukraińska kuchnia jest chyba dość ciężka - moja z pozoru niewinna potrawa, figurująca w karcie jako "Sałatka Ukraińska", składała się z ozoru, wędliny, pieczarek i jajek gotowanych na twardo, doprawionych pietruszką i solidną porcją czegoś, co chyba było majonezem. Na talerzu, który mi przyniesiono spoczywała raczej niepozornie wyglądająca kupka jedzenia. Wydawało się, że mało, ale po zjedzeniu połowy - mimo, że dobre było - miałam dość! Bogdan zaś kończył moją porcję i wcale nie narzekał. Ogólna ocena potraw wypada więc bardzo dobrze.
Powyżej: Piwo Lwowskie. Polecamy! Fot.: Monika Szostek
Dla zainteresowanych:
Wielki Marsz ma już swoją stronę Facebook: https://www.facebook.com/WielkiMarszBlog. Dołącz da nas na Facebooku!
Nazywam się Monika
Szostek. Moją pasją od zawsze było pisanie; 10 lat temu „złapałam robaka”, jak
to mówią Anglicy, i pokochałam podróże, w które wyruszam, gdy tylko mogę. Z
zawodu jestem tłumaczem języka angielskiego (to trzecia rzecz, którą lubię
najbardziej na świecie). Gwarantuję usługi doskonałej jakości, w oparciu o
kilkuletnie doświadczenie w tłumaczeniach (w tym technicznych dla przemysłu
ciężkiego) oraz wieloletni pobyt w
Wielkiej Brytanii, połączony ze studiami licencjackimi (dziennikarstwo) i
magisterskimi (lingwistyka stosowana) w Southampton (to tam, skąd wypłynął
Titanic; w mieście jest nawet muzeum…) Moja strona internetowa to www.adoz.manifo.com.
Zapraszam we
wspólną podróż! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz